Przez wiele dni słuchałem, słuchałem, słuchałem. Spójrzcie co wysłuchałem, co sobie wyobraziłem:
Podjąłem się skonfrontowania swoich odczuć związanych z nowym projektem Lunatic Soul Pt „ Walking on a Flashlight Beam„
Jak zwykle będę pisał o tym co słyszę, tak jak czuję. To
najlepiej mi wychodzi. :D
Mariusz Duda tylko z pomocą Wawrzyńca Dramowicza poczynił to co inni mogą tylko pomarzyć w
wieloosobowym zespole. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, nie ma tu
mowy o fuszerce, zgrane jest ze sobą wiele elementów począwszy od instrumentów
klawiszowych, skończywszy na wokalu.
Całość muzyczną bardzo dobrze zrecenzował mój znajomy : http://muzycznyzbawicielswiata.blogspot.com
Nie będę już pisał o najwyższej technice nagrania, bo nie o
tym chciałem napisać.
Do rzeczy:
Album rozpoczyna się gdzieś w odmętach, niezmierzonych
przestrzeniach, z których wyłania się coraz mocniejsze brzmienie, coraz
dynamiczniejsze przejścia. Z tyłu głowy słyszę Mike Oldfielda, ale zaraz głos
Mariusza sprowadza mnie na ziemię. Ziemia jest surowa i spękana.
Mariusz wraz z Wawrzyńcem i ze mną podróżują między
księżycem a ziemią każdy w swoją stronę. Samotnie. Krajobraz jaki sobie
wyobrażam to wizja jak z filmów katastroficznych, po atomowym armagedonie.
Gdzieś jest ktoś obok ale boimy się odwrócić, zawrócić.
Szukając przyszłości narasta w nas wewnętrzny niepokój o
przeszłość i przyszłość. Przy tym wewnętrznym dyskomforcie jest chłodno i
zewsząd słychać tylko metaliczne odgłosy tak jakbyśmy rozmawiali z maszynami.
Otwieramy usta żeby coś powiedzieć ale nikt nie słucha. Uciekamy przed samym
sobą w rytmie bicia własnego serca, które coraz szybciej bije, ale wkoło jest
ciągle zimno.
Zimno przeszywa do szpiku kości. Zimno te zewnętrzne i zimno
samotności. Tak wyczerpuje że akceptujemy je przemierzając
niezmierzone przestrzenie. Nieustannie gonimy by w końcu dostrzec
iskierkę nadziei - promień światła, który gdzieś tam się tli…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz